Niepozornie wyglądający upadek - a gdyby nie błyskawiczna reakcja świadków, 70-latek mógł wykrwawić się na śmierć. Pomagającymi okazało się małżeństwo strażników miejskich
Starszy pan przechodził przez przejście dla pieszych, gdy małżonkowie wyjeżdżali z osiedlowej uliczki na Saskiej Kępie. Szedł niezbyt pewnym krokiem, co skłoniło jadącą jako pasażer kobietę, by po wyjechaniu na główną drogę zerknąć jeszcze we wsteczne lusterko. W odbiciu zobaczyła, jak przechodzień pada na jezdnię, uderzając głową o asfalt…
Od tego momentu małżonkowie, choć w wolnym czasie i bez mundurów, działali już jak załoga jednego radiowozu - wedle wyćwiczonego w czasie strażniczych szkoleń algorytmu. Kierujący zabezpieczył miejsce wypadku, stając w poprzek ruchliwej ulicy z włączonymi światłami awaryjnymi, kobieta ruszyła z pomocą poszkodowanemu. O wezwanie pogotowia poprosiła osobę czekającą na autobus na pobliskim przystanku, sama zaś zajęła się leżącym człowiekiem. Był przytomny, lecz niezbyt kontaktowy. Już po kilku sekundach dostrzegła nasilające się krwawienie z tylnej części głowy. Z dostępnych w apteczce samochodowej materiałów opatrunkowych sporządziła opatrunek uciskowy. Jak miało się okazać - była to kluczowa dla powodzenia tej akcji czynność ratunkowa. Wezwane na miejsce pogotowie stwierdziło pęknięcie czaszki i wgniecenie potylicy.
Polskie prawo karne (art. 162 kk) obliguje świadków wypadku do udzielenia poszkodowanym pierwszej pomocy. Ta sytuacja pokazuje, z czego ten obowiązek wynika. Jak podsumował ratownik z zespołu medycznego, który zabrał 70-letniego mężczyznę do szpitala, gdyby nie szybka reakcja strażniczego małżeństwa, poszkodowany mógł śmiertelnie się wykrwawić.